Autor: dr Ewa Łodygowska, psycholog
Kiedyś pewna nauczycielka zapytała z rozpaczą: „To gdzie są granice?„. Miała na myśli problematyczne zachowania uczniów, będących pod jej opieką. Uczestnicząca w rozmowie pedagożka szybko odpowiedziała „Granice są tam, gdzie je postawisz„.
To prawda. Wydaje się to proste i łatwe, a jednak jest skomplikowane. Bowiem nie istnieją uniwersalne granice. Nie sposób ich raz na zawsze zunifikować. Granice zależą od danej jednostki – jej systemu wartości, potrzeb i standardów funkcjonowania. Granice mogą zależeć od sytuacji i konwencji społecznej.
Posłużę się pewnym przykładem:
Pewna pani, mieszkająca w domu wielorodzinnym, regularnie w okresie świątecznym bierze urlop. Chce wykorzystać ten czas na wypoczynek (czytanie książek), pracę w domu (charakter jej profesji zakłada również zadania realizowane przy komputerze, bez udziału innych osób), jak również – uporządkowanie zaległości finansowo-rachunkowo-administracyjnych. Nieszczęśliwy traf sprawia, że w tym samym okresie do mieszkania poniżej „zjeżdża” wielodzietna rodzina: rodzice i trójka dzieci w wieku 3-5 lat. Dzieci najwyraźniej duszą się w małej przestrzeni – biegają z tupotem, głośno piszczą (ciągłe „Iiiiiiiiii!”) i po prostu – nieustannie wrzeszczą, a rodzice nie reagują (sądząc po opakowaniach pod drzwiami – regularnie kupują coraz większe telewizory). Hałasy trwają od godzin rannych do późnych wieczornych, a rodzina nie kwapi się do opuszczenia mieszkania przez wiele godzin. Pani więc odwiedza sąsiadów i z nieśmiałością prosi o ograniczenie decybeli, co skutkuje deklaracją… W kolejnym roku sytuacja się powtarza i trwa ponad tydzień. Pani pisze bardzo grzeczny list do właścicieli mieszkania – tym razem już nie tylko w swoim imieniu, ale również i innych sąsiadów, uzasadniając szeroko motywy próśb o ograniczenie hałasu.
Nazajutrz pojawia się u niej ojciec rodziny i zaczyna od ataku:
- Nie może pani oczekiwać ciszy – powiada.
- Dzieci nie mogą tak ciągle hałasować – twierdzi pani.
- Nie mieszkamy w jednorodzinnym domu – kontynuuje ojciec hałaśliwego potomstwa.
- No, właśnie – podkreśla pani. – Są jakieś granice.
- Dokładnie – cieszy się pan.
I jest pat!
Ojciec, mówiąc o niemieszkaniu w jednorodzinnym (izolowanym) domu, ma najwyraźniej na myśli wygórowane – z jego punktu widzenia – oczekiwania pani, dotyczące ciszy. Pani – podkreślając fakt mieszkania w domu wielorodzinnym – odnosi się z pewnością do egoizmu lokatora, który nie liczy się z pozostałymi mieszkańcami domu. Pani postawiła granice, ale również swoje postawił właściciel latorośli…
Gdyby popatrzeć na sytuację z boku pojawiają się pytania:
- czym są granice?
- czego owe granice dotyczą?
- czyje granice winny być przestrzegane?
I tu sprawa się komplikuje.
Po pierwsze – granice nie są dla obojga tym samym – dla pani oznaczają poszanowanie praw innych osób do wypoczynku i pracy, czyli praw do normalnego funkcjonowania, dla pana – oznaczają prawo do swobodnego i spontanicznego funkcjonowania dzieci w ich własnym mieszkaniu.
Po drugie – co wynika częściowo z pierwszego – obie strony prawdopodobnie inaczej definiują pojęcia, o których rozmawiają. Dla pana czyniony przez dzieci hałas jest zjawiskiem naturalnym, do którego przywykł i którego być może już nie zauważa; mało tego – być może to natężenie dźwięków – wg niego mieści się w kategorii „cisza”. Dla pani – niespodziewane, wielogodzinne emitowanie dźwięków przez rozbrykaną grupę dzieci nie należy już do wspomnianej kategorii… Mamy więc do czynienia z subiektywnym oglądem sytuacji – podobnie jak w wielu innych przypadkach (np. kiedy chcemy określić stan czyjejś higieny – skoro się kąpie co dwa dni, to dba o higienę czy już nie? lub stan finansowy – posiadanie dwóch nowych samochodów to standard, ubóstwo czy zamożność?). Przeważnie w takich sytuacjach ludzie radzą sobie z oceną stosując osobiste standardy, czyli odwołując się do własnego doświadczenia i uznawanych przez siebie kryteriów. Jednak w opisywanym przypadku to ryzykowna droga, bowiem pan i pani mają odmienne standardy.
Zatem – czyje granice winny być przestrzegane? Teoretycznie – powinno być tak, że granice służą zapewnieniu dobrostanu funkcjonowania człowieka, a jednocześnie nie powinny naruszać praw/granic innych osób. W tym przypadku – uznanie przez ojca granic pani oznaczałoby konieczność zdyscyplinowania dzieci (przynajmniej w jakichś odcinkach czasowych – pani nawet była gotowa porozmawiać o pewnych godzinach ciszy w ramach kompromisu, ale zabrakło interlokutora) i – być może – wiązałoby się to z dyskomfortem (pan prawdopodobnie przyzwyczaił się do hałasu czynionego przez dzieci, a ich uspokajanie/zapewnianie innej aktywności stanowiłoby uciążliwe novum). Natomiast uznanie przez panią granic postawionych przez pana oznaczałoby niemożność jej funkcjonowania w warunkach domowych… Oczywiście, mogłaby kupić zatyczki do uszu i chodzić w nich przez cały czas, ale to z kolei utrudniałoby jej kontakt z pozostałymi członkami jej rodziny, jak również telefoniczne rozmowy…
Rozwiązaniem mógłby tu być kompromis… Każda ze stron uwzględniłaby punkt widzenia rozmówcy i pani zaakceptowałaby jakiś okres hałaśliwej zabawy dzieci, a pan uwzględniłby potrzeby innych lokatorów domu i w określonych godzinach wyprowadziłby dzieci na spacer lub zajął je mniej hałaśliwą aktywnością.
Reasumując – nie zawsze „granice są tam gdzie je postawisz…” Czasem potrzeba czegoś więcej – gotowości do kompromisu, współdziałania, porozumienia, a może otwartości na drugiego człowieka i po prostu dojrzałości?
Powiązane wpisy:
Dyskusja
Brak komentarzy.